MOJE PIELGRZYMOWANIE ...

 

 

Rok 2010. Sierpień. Wróciłam właśnie z pielgrzymki do Matki Najświętszej na Jasną Górę. Wędrowałam do Niej razem z pacjentami, rodzicami pacjentów i przyjaciółmi KARAN-u, w którego ośrodkach leczą się osoby uzależnione od narkotyków, alkoholu. KARAN był jedną z wielu grup 299 Warszawskiej Pieszej Pielgrzymki Akademickich Grup 17-tych. Pielgrzymowałam do Matki jako matka, która swym trudem i modlitwą chce podziękować Jej za uratowanie życia mojego syna z choroby narkomanii. Historia moich pielgrzymek jest równocześnie historią mojego nawrócenia, mojej przemiany i zdrowienia mojego syna. Nie zawsze byłam zwrócona w stronę Boga.

 

Jako bardzo młoda osoba buntowałam się przeciw wszelkim nakazom i zakazom, nie lubiłam ograniczeń i narzucania woli. Obraziłam się na Pana Boga za wszystkie nieszczęścia, które na mnie spadały. Przypominam sobie moją pierwszą pielgrzymkę w 2005 roku. Poszłam na nią tylko, dlatego żeby towarzyszyć mojej koleżance, z którą umówiłam się wcześniej i nie wypadało się wycofać z danej obietnicy. Głęboka wiara Marioli, rozmowy z nią o działaniu Pana Boga w jej życiu, radość, z jaką pielgrzymowała były dla mnie przykładem, podtrzymywały mnie na duchu. Myślałam sobie, może Matka Boska i mnie wysłucha. Szłam wtedy jako osoba załamana, zrozpaczona, niemająca nadziei na rozwiązanie swojej, wydawałoby się beznadziejnej, sytuacji. Właśnie rozpadło się moje małżeństwo, mąż alkoholik, nieleczący się, syn narkoman, żadnej perspektywy na przyszłość. Nie chciało mi się żyć. Prosiłam o życie dla męża i syna, błagałam o pomoc dla siebie. Pytałam, Boże, co mam robić, aby odnaleźć na nowo sens życia. Wszystko, co do tej pory stanowiło dla mnie wartość legło w gruzach. Cierpiałam fizycznie i psychicznie, doszłam na Jasną Górę ostatkiem sił, złożyłam na ołtarzu swoją bezsilność i samotność. Samotność, która zrodziła we mnie chęć spotkania z drugim człowiekiem. „Ku pełni życia” to hasło tej pielgrzymki, od której wszystko zaczęło się zmieniać, ale zauważyć to mogłam dopiero po jakimś czasie. Pełnię tę odnalazłam w nauce Jezusa Chrystusa. Nawróciłam się.

 

Dzięki rekolekcjom, na które zaprosił mnie ksiądz z mojej parafii spotkałam ludzi, którzy zaszczepili we mnie miłość do Boga i pomogli mi Go odkrywać w codziennym życiu. Pomogli mi zrozumieć sens krzyża, który został nałożony na mnie, a przeciwko któremu buntowałam się. Spotkałam prawdziwych przyjaciół, z którymi modliłam się, poznawałam Pana Boga, zaprosiłam Go do swojego życia, zaufałam Mu, a On wskazał mi drogę do uratowania syna. Pan Bóg mówi do nas poprzez innych ludzi, czasem łatwo go zagłuszyć pychą i zabieganiem. Wykorzystałam ciszę i otaczającą mnie przyrodę wsi, w której mam szczęście mieszkać na skupienie w modlitwie prosząc o łaskę uwolnienia z uzależnienia mojego syna. Moja przyjaciółka Elunia dowiedziała się o pewnym miejscu, gdzie dzięki modlitwie, pracy i rozmowie narkomani zmagają się ze swoją chorobą. Tym miejscem okazała się Wspólnota Cenacolo. Brak mi było wiary w to, że można jeszcze coś zrobić, przecież mój syn był już w dwóch ośrodkach, z których uciekał, parę razy przebywał w szpitalu i nic nie pomagało, zdążał ku śmierci. Byłam bliska załamania, na spotkanie rodziców ze Wspólnoty poszłam tylko, dlatego bo obiecałam to przyjaciółce.

 

 

Moje pierwsze wrażenie to, gdzie ja jestem, czy to kółko różańcowe (każde spotkanie rozpoczyna się wspólnym odmówieniem Różańca), przecież ja przyszłam po konkretną pomoc, a tu taka strata czasu. Tak wtedy myślałam, ale nie miałam innego pomysłu na rozwiązanie swoich kłopotów i spotykałam się z tymi ludźmi w każdą sobotę przez parę miesięcy, słuchałam świadectw o sposobach, w jaki pomogli oni swoim dzieciom, słuchałam o tych, którzy wyszli z uzależnienia, słuchałam o cudach, które wydarzyły się w ich życiu, słuchałam o przemianach, jakie się dokonały w rodzinach, a przede wszystkim uczyłam się modlić i powoli zaczynałam się zmieniać. Przyjaciele ze Wspólnoty pomogli mi przetrwać wszystkie trudne chwile, wspierali modlitwą i radą w chwili, gdy zmuszona byłam wyrzucić syna z domu, aby zmotywować go do leczenia się. Po paru miesiącach nocnych podróży pociągiem do Koszalina, gdzie syn poznawał zasady panujące we Wspólnocie i nabierał „chęci” do leczenia się, wstąpił do niej i walczył o swoje życie przez rok, poznał sens modlitwy, uświadomił sobie, że jedyną drogą do zdrowienia jest poddanie się Woli Bożej. Ja, dzięki modlitwie nie załamałam się, gdy po roku okazało się, że muszę zabrać syna ze Wspólnoty, bo potrzebuje on pomocy lekarza i terapii, której Wspólnota nie mogła zapewnić, a bez której mój syn nie dałby rady pokonać swojej choroby.

 

Wspólnota wskazała, KARAN, o którym niewiele wiedziałam, poza tym, że jest tam jakiś ksiądz, z którym nie miałam, jak się skontaktować. Zależało mi, aby miejsce, do którego miał trafić mój syn opierało się na bożych zasadach. Od przyjaciółki dowiedziałam się o mszy wstawienniczej u Dominikanów. Na kolanach, z różańcem w ręku modliłam się o pomoc. Przyszła bardzo szybko. Okazało się, że koleżanka ma telefon do księdza z KARAN-u. Już następnego dnia byłam na Grodzieńskiej, gdzie ma siedzibę KARAN. I tak poznałam Księdza Pawła Rosika. Syn niezwłocznie został przyjęty do ośrodka, a ja zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach Grupy Wsparcia rodziców dzieci leczących się w KARAN. Rok rocznie KARAN pielgrzymuje na Jasną Górę. Odtąd wspólnie z KARAN-em pielgrzymuję pod przewodnictwem Księdza Pawła, któremu ja i mój syn zawdzięczamy tak wiele. Zgodnie z myślą przewodnią pielgrzymki z 2008 roku „Słucham i naśladuję” nauczyłam się słuchać o trudnej sztuce miłości do syna narkomana. Podjęłam trud pracy nad sobą, wylewałam morze łez, często nie rozumiejąc, co Ksiądz do mnie mówi i czego oczekuje, ale zaufałam Bogu, wierząc, że postawił na mojej drodze tego człowieka dla mojego dobra. Ksiądz pomógł mi uwierzyć w siebie. Pomógł, jak Szymon Cyrenejczyk Jezusowi, w niesieniu mojego krzyża choroby narkomanii, która dotknęła moją rodzinę. Moje pragnienie bycia uczniem Chrystusa pozwoliło mi pokonywać wszelkie trudności i przeciwności losu.

 

I tak dźwigaliśmy się razem z synem z dna narkomanii. Z ciemności śmierci ku światłu życia. Mój syn zdrowiał w ośrodku podejmując trud terapii, a ja odważyłam się podjąć terapię indywidualną u Księdza, dzięki któremu zmierzyłam się z demonami swojego dzieciństwa, małżeństwa i choroby syna. Odzyskałam radość życia, znalazłam nowych przyjaciół w rodzicach uzależnionych. Rok 2009, bardzo trudny dla mnie, zostałam zwolniona z firmy, w której przepracowałam ponad 20 lat. Znowu grunt usunął mi się spod nóg, jak sobie dam radę i z czego będę żyła. Jako człowiek bardzo słaby, straciłam zaufanie do Boga, załamałam się, trafiłam do szpitala z depresją, ale dziś wiem, że to doświadczenie też było mi potrzebne, aby zrozumieć jak bardzo kruche jest życie człowieka, jakże cienka linia istnieje pomiędzy normalnością a momentem, w którym człowiek przestaje sobie radzić. Zrozumiałam, co w życiu tak naprawdę jest ważne, że człowiek wart jest tyle ile dobra jest w stanie uczynić drugiemu człowiekowi. I tak rodziło się we mnie pragnienie odwzajemnienia się za wszystko to, co otrzymałam od innych.

 

 

 

 

Nadszedł sierpień i czas na kolejną pielgrzymkę, której myśl przewodnia to - „Wybieram życie”. Nie mogłam w niej uczestniczyć, nie pozwolił mi na to mój stan zdrowia, ale pielgrzymował w niej mój syn. Jakże wymowne hasło, jak bliskie człowiekowi, który zniewolony był przez nałóg, ale który poprzez leczenie dokonał dobrego wyboru. W pielgrzymce uczestniczyłam duchowo łącząc się z pątnikami w modlitwie i prosząc Boga o wskazanie mi dalszej drogi. Rozmyślałam nad cudem życia, jakim obdarzył nas Bóg, i jak często jest ono niedoceniane. Jako córka ojca alkoholika, żona męża alkoholika i wreszcie jako matka syna narkomana obserwowałam, jak najbliższe mi osoby zabijają w sobie to, co najcenniejsze. Moje życie dało mi nieźle w kość, ale dziś nie zamieniłabym go na żadne inne. Pokochałam je takie, jakie ono jest, ze wszystkimi radościami, smutkami i ciężkimi doświadczeniami. Bez tych moich krzyży nie byłabym dziś tym, kim jestem. Nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, nie doznałabym tej ogromnej radości i szczęścia z odzyskania syna, w którego spojrzeniu widzę dziś życie. Dziś i ja chcę żyć pełnią życia wierząc Jezusowi, że: ”Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5). I nagle to ciężkie życie stało się lekkie i nabrało sensu. Dzięki Księdzu Pawłowi i wsparciu przyjaciół podjęłam studia pedagogiczne, związane z tematyką profilaktyki uzależnień i mam nadzieję, że dzieląc się swą wiedzą i doświadczeniem będę mogła pomóc innym w walce z narkomanią. Dziś bardzo się cieszę, że zwolniono mnie z pracy, bo sama nie zdobyłabym się na to. Moje życie nabrało smaku, otworzyły się przede mną nowe możliwości. Doświadczyłam tego, że Pan Bóg, wcześniej niż my, wie, co uczynić, abyśmy stali się szczęśliwymi, trzeba się tylko Jemu oddać, zaufać i wziąć się do pracy. Dopełnieniem wszystkich moich pielgrzymek stała się ta tegoroczna, pod hasłem „Kochać” i zegar słoneczny, jako symbol czasu kochania. Czas to najcenniejsza rzecz, jaką możemy obdarować swoich najbliższych, męża, żonę, dzieci, przyjaciół. Dziś wiem, że za mało go poświęcałam mojemu synowi, uświadomiłam sobie wiele błędów, które popełniłam, ale też wiem, że wszystko można naprawić i że miłość wszystko zwycięża a przebaczenie pozwala iść do przodu.

 

Ojciec Święty Jan Paweł II mówił: „rozum i wiara są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Pouczał, że należy iść tą właśnie drogą: nie wyzbywać się tęsknoty za prawdą ostateczną, z pasją jej poszukiwać i śmiało odkrywać nowe szlaki. To wiara przynagla rozum, aby przekraczał wszelkie bariery izolacji i nie wahał się ponosić ryzyka w poszukiwaniu wszystkiego, co piękne, dobre i prawdziwe. Wiara, zatem staje się zdecydowanym i przekonującym obrońcą rozumu” (Fides et ratio 57). Słowa z kart „Pisma Świętego” mówią: ”Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli” (J8,32). Prawda o chorobie narkomanii jest bardzo trudna do przyjęcia, szczególnie przez matkę, której serce jest ćwiartowane bólem bezsilności w patrzeniu na cierpienia dziecka. Prawda o tej chorobie to uświadomienie sobie, że jest to choroba całej rodziny i, że cała rodzina wymaga leczenia. Pielgrzymka z KARAN-em to nie tylko rozwój duchowy, to też praca terapeutyczna. Zmierzając do Matki Bożej wspólnie z Księdzem, pacjentami, rodzicami, terapeutami, przyjaciółmi, wzajemnie się wspieramy, dzielimy doświadczeniem, walczymy z własną słabością, ale doznając również satysfakcji z przekraczania granic własnej niemocy. Wielu rodziców wzięło po raz pierwszy udział w pielgrzymce, dlatego tylko, aby pobyć z własnym dzieckiem, wielu z nich po raz pierwszy usłyszało Słowo Boże. Wielu z nich, być może po raz pierwszy, doświadczyło dobra, uśmiechu, pomocnej dłoni, kubka wody, czy też dobrego słowa. To dobro drzemie w każdym człowieku, nic nie kosztuje, a pozwala innym poczuć się kimś ważnym i potrzebnym. Dzięki wspaniałym konferencjom Księdza Pawła usłyszeliśmy, czym jest prawdziwa miłość, na czym polega dojrzałe ojcostwo i jak jest ono ważne i nie do zastąpienia w rozwoju dziecka.

 

 

 

 

 Pielgrzymka to okazja do zajrzenia wewnątrz siebie, to czas do dokonania podsumowania dotychczasowego życia, to „naładowanie akumulatorów” na cały rok, aż do następnej pielgrzymki. To też czas dany nam przez Boga do zastanowienia się, co jeszcze musimy poprawić w relacjach z naszymi bliskimi. Podczas tej pielgrzymki usłyszałam od mego syna słowa, na które czekałam od ponad 2 lat jego terapii. „Mamo, pragnę wziąć swoje życie w swoje ręce”. Jestem o niego spokojna, jest blisko Boga i w trudnych chwilach wie gdzie szukać pomocy. Moje serce przepełnia radość ze wspólnego pielgrzymowania. Dziękuję za te wszystkie „rekolekcje w drodze”, za dzielenie się Słowem Bożym, za konferencje, dzięki którym wzrastałam, za wspólną modlitwę i codzienną posługę bliźnich i dla bliźnich. Dziękuję za pielgrzymowanie, które niesie ze sobą nie tylko wysiłek fizyczny, ale przede wszystkim wielką pracę duchową i osobiste spotkanie z Bogiem oraz wewnętrzną przemianę w duchu pokuty. Codziennie modlę się o wiarę, nadzieję i miłość. Codziennie proszę Boga: „Otwórz me oczy o Panie Otwórz me oczy i serce Chcę widzieć Ciebie”.

 

Rodzic  - Dorota Sz.