Na stałe związana jest z teatrem Kwadrat, mimo napiętego harmonogramu dnia, znajduje czas by pomagać innym, między innymi Karanowi -  z Magdaleną Strużyńską rozmawiają Agnieszka Kowalczyk i Aneta Kołaszewska.

Karan:  Pani Magdo, kiedy dzwoniłyśmy do Pani, żeby umówić się na dzisiejsze spotkanie, na skrzynce głosowej Pani telefonu nie było już miejsca, żeby zostawić  wiadomość. Pani jest Pani bardzo zajęta osobą...

Magda Strużyńska: Bardzo... Gram przecież w serialu, pracuję w teatrze, otrzymuję propozycje telewizyjne. I chociaż często jestem zmęczona i zestresowana, nie chcę z niczego rezygnować, bo wiem, że mnie to rozwija.


Karan:
Musi być więc Pani bardzo uporządkowana osobą?


M.S.:
To jest niezbędna cecha, chociaż pedantką nigdy nie byłam. Mam po prostu świadomość, że niczego nie mogę zawalić, bo zbyt wielką zapłaciłabym za to cenę. Radzę sobie zapisując wszystkie sprawy w kalendarzu. Jest dość pokaźnych rozmiarów, nie zawsze mogę go ze sobą zabrać.

Karan: Czy są w nim jakieś wolne godziny?

M.S.: Staram się, żeby praca nie zniszczyła kontaktów z moimi najbliższymi. Dlatego czas wolny maksymalnie wykorzystuję na spotkania z rodziną i przyjaciółmi - chodzimy do kina albo wyjeżdżamy gdzieś dalej, np. do Trójmiasta. Prawdę mówiąc rzadko zdarzają się takie weekendy. Najczęściej spędzam je w teatrze, przez co mój tydzień nie kończy się i nie zaczyna. Nigdy nie jestem pewna, kiedy będę miała wolny dzień. Dlatego niedawno obiecałam sobie, że przynajmniej niedziele będę miała wolne. I... już wiem, że to się nie uda bo cały październik i listopad to wyjazdy i spektakle z teatrem.

Karan:  To jak w takim razie znajduje Pani jeszcze czas na pomaganie innym? Przecież to nie jest obowiązkowe?

M.S.:  To jest obowiązek ludzi, którzy nie maja naprawdę poważnych problemów - pomagać tym, którym jest gorzej. Oczywiście nie przeceniam tej pomocy, bo poświęcam jedynie swój wolny czas...

Karan:  ...którego, jak już ustaliłyśmy, ma Pani bardzo mało, więc jest bardzo cenny!

M.S.:  Nie mniej uważam, że jest to rodzaj spłaty długów. Powinniśmy podzielić się z innym tym, co sami otrzymujemy. Moi koledzy i koleżanki aktorzy myślą podobnie, być może dlatego, że aktorzy maja zdolność empatii - potrafią łatwo wczuć się w problemy innych ludzi. Może właśnie dlatego, kiedy do sekretariatu \"Złotopolskich\" przychodzą rozpaczliwe listy z prośbą o pomoc i sekretarka organizuje zbiórkę, nie ma na planie osoby, która by się nie dołożyła.

Karan: Uczestniczy też Pani w akcjach charytatywnych Karanu, czy pamięta Pani od czego się zaczęło?

M.S.:  Tak, za pierwszym razem swoim entuzjazmem i zaangażowaniem zaraziły mnie Małgosia Rożniatowska i Ewa Florczak... A kolejne spotkania były następstwem pierwszego i tak to się potoczyło. Nawiązała się wtedy nić sympatii z księżmi z Karanu - z ks. Pawłem i ks. Zenonem, która jest dla mnie bardzo ważna.

 

 

 

Karan:  Czy pamięta Pani ile razy brała Pani udział w naszych imprezach?

M.S.:  Nie zawsze nogę w nich uczestniczyć, ale chyba trzy razy kwestowałam wraz innymi aktorami w supermarketach, wręczałam prezenty dzieciom ze świetlic podczas organizowanych dla nich przedświątecznych spotkań.

Karan: Czy był konkretny moment w Pani życiu, kiedy zdecydowała Pani, ze będzie pomagać innym?

M.S.:  Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To było oczywiste. Wiąże się to z moim wychowaniem, z postawą moich rodziców, którzy zawsze byli i są otwarci na czyjeś nieszczęście. Odkąd pamiętam pomagali powodzianom, dawali pieniądze ofiarom klęsk żywiołowych, w domu przyjmowali dzieci z Ukrainy i Białorusi. Oczywiście sami również nie raz stawali się ofiarami...czyjegoś naciągactwa. Do drzwi mamy zapukała kobieta, która twierdziła, że nie ma czego dać jeść swoim dzieciom. Kiedy mam poszła do kuchni, kobieta okradła kurtkę, która wisiała w przedpokoju. Dlatego sama nie wpuszczam domokrążców. Boję się.

Karan: A do kogo zwraca się Pani, kiedy to Pani potrzebuje pomocy?

M.S.:  Do męża, do młodszej o rok siostry, do rodziców. Zawsze mogę na nich liczyć.

Karan: Zwróciłaby się Pani do kogoś obcego?

M.S.:  Nie sadzę. Chociaż... nie mam pojęcia jak zachowałabym się w chwili desperacji. Jeżeli wymagałaby tego sytuacja, jeżeli dzięki temu uratowałabym komuś życie, pewnie zwróciłabym się o pomoc do jakiejś fundacji.

Karan: Której akcji charytatywnej nigdy Pani nie zapomni?

M.S.:  Jest taki poznański program pomocy dzieciom z rodzin patologicznych \"Starszy brat, starsza siostra\". Mam zaszczyt być honorowym członkiem ich przedstawicielstwa w Warszawie. Przed Gwiazdką rozdawaliśmy tym dzieciom skromne prezenty. Tuliły się do nas, obcych ludzi, tak były spragnione miłości. Pomyślałam sobie wtedy o rozkapryszonych dzieciach, które widzę w supermarkecie siedzące rodzicom w wózkach podczas zakupów. Nie zdają sobie sprawy, że są wielkimi szczęściarzami. Nie wszystkie tak mają. Ale chyba najbardziej wzruszająca była dla mnie wizyta w Domu Dziecka. Radość dzieci z prezentów, które dostały była zdumiewająca! Rozmawiałam długo z kilkoma nastoletnimi dziewczynami. Znalazłyśmy wspólny język, zwierzały mi się podczas spaceru. Po kolacji jedna z nich podeszła do mnie i dała mi banana. Wiem, że ten banan był dla niej bardzo cenny - nie często dostają takie desery. Czasami bywam w hospicjach, np. w Warszawie na Litewskiej, wśród dzieci, które poprzez swoja choroby przedwcześnie dojrzały. W ich oczach jest głęboki, \"dorosły\" smutek. Wtedy czuję, że to one dają coś mnie, a nie na odwrót. Uczę się od nich pokory wobec życia.

Karan: Czy za udział w podobnych akcjach dostaje Pani gażę?

M.S.: Kilka razy zaproponowano mi pieniądze. Mówiąc szczerze, między innymi przez to zraziłam się ostatnio do tego rodzaju imprez. Często mam wrażenie, że akcje, które teoretycznie maja służyć potrzebującym, służą organizatorom, którzy w ten sposób załatwiają sobie promocje. Irytuje mnie to, że ktoś pod płaszczykiem akcji charytatywnej reklamuje swoje nazwisko lub swoją firmę. Myślę sobie, mój Boże gdyby wszystkie te pieniądze, które poszły na reklamowanie akcji i bankiet, rzeczywiście przeznaczyć na dzieci, to skorzystałyby one wiele więcej.

Karan: Nagrywa Pani również telewizyjne programy dla dzieci.

M.S.: W tym roku niestety jestem zmuszona zrezygnować z programu "Jedyneczka". Szkoda, bo miałam z tego dużą frajdę! Bardzo lubiłam te inscenizowane bajeczki, choć wbrew pozorom to dość wyczerpująca praca. Był to dla mnie powrót do dzieciństwa. Przebierałam się za Czerwonego Kapturka, czasem za małpkę, innym razem za królewnę.

Karan: A czy to prawda, że ćwiczy Pani karate?

M.S.: Nie. Ale grałam kiedyś w niemieckim filmie, w którym były sceny walki. Miałam do nich przygotowaną dublerkę jednak zdecydowałam sama w nich zagrać. Musiałam przejść przyspieszony kurs dżudo i bardzo mi się to spodobało!

Karan: Nie kontynuowała Pani tej pasji?

M.S.: Zmobilizowanie się do tego, żeby cokolwiek poćwiczyć to dla mnie męka. Najgorsze jest dla mnie zebrać się w sobie, spakować i pojechać. Nie mogę wpaść w sportowy rytm - mój chaotyczny kalendarz uniemożliwia mi to. Czasami jednak, kiedy zdjęcia mam na 11, starcza mi silnej woli by o 8 być już na basenie.

Karan:  Tak na koniec, proszę nam jeszcze powiedzieć, czy popularność, jaką cieszy się Marcysia, jest uciążliwa?

M.S.:  Grzechem byłoby, gdybym na to narzekała. To dowód, że ktoś dostrzega moją pracę, a o to właśnie w tym zawodzie chodzi. Ludzie jednak często w sposób nietaktowny i bez klasy przekraczają granicę nietykalności i prywatności. Mówię o sytuacjach, kiedy podczas wakacji siedzący przy stoliku obok podpity pan chce żebym się z nim napiła, bo jak nie to znaczy, że jestem zarozumiała gwiazda albo wtedy, kiedy jem zupę otacza mnie jakaś rodzinka i filmują kamerą video, traktując mnie jak swoją własność. Opadają mi wtedy ręce, a na czole pojawia się wielka żyła. Zdarzają się jednak bardzo miłe sytuacje. Sympatyczne rozmowy z zupełnie obcymi ludźmi, które dodają mi skrzydeł.

Karan: Bardzo dziękujemy za rozmową Pani Magdo i życzymy dalszych sukcesów w życiu zawodowym i prywatnym.